Paweł Wachnicki – komentarz do projektu dyplomowego
1. Kilka uwag do tego projektu:
· każde myślenie ma swoja architekturę - taką czy inną; tak samo każda architektura ma swoje myślenie; można pomyśleć myślenie bez architektury, lecz gdy ono już nastąpi okazuje się, że ono również ma swoją architekturę, zupełnie jednak inną od tej, której używano do tej pory; pomyślenie takiej architektury wydaje się zadaniem szczególnie intrygującym;
· jest pewne niebezpieczeństwo w myśleniu: rozsądne myślenie sprawdza grunt dla założenia solidnych fundamentów pod budowę konstrukcji organizujących dyskursy; konstrukcje owe reprezentują grunt, na którym są oparte, zasłaniając go tym samym; grunt traci możliwość bezpośredniej prezentacji – obecności, i przestaje być oparciem w otaczającej go otchłani;
· jest pewne niebezpieczeństwo w myśleniu: rozsądne myślenie prowadzi z reguły do określających rzeczy wniosków, które pozwalają dyskursowi niezmordowanie kontynuować· dzieło oswajania - familiaryzowania; określanie rzeczy powoduje utratę z nimi kontaktu, pozostaje jedynie kontakt z pojęciami będącymi ich reprezentacją; familiarność nazw wytwarza pozór familiarności rzeczy;
· jest pewne niebezpieczeństwo w myśleniu: rozsądne myślenie wydaje dyspozycje przestrzenne, w wyniku których powstają miejsca dla rzeczy; rzeczy umieszczone w tych miejscach tracą możliwość bezpośredniej prezentacji - są jedynie reprezentowane przy udziale miejsc, w których się znajdują;
· (Dwie poprzednie uwagi pozostają w związku z DOMEM - jako MIEJSCEM FAMILIARNYM - miejscem na rzeczy familiarne);
· jest pewne niebezpieczeństwo w myśleniu: rozsądne myślenie prowadzi do podejmowania decyzji oddzielających nas od rzeczy, których one dotyczą; w każdą decyzję wpisana jest podstawowa NIEDECYDOWALNOŚĆ - jedynie skrywana potem przemoc czyni podjęcie decyzji możliwym;
W każdej z powyższych uwag mowa jest o przestrzeni, w ten czy w inny sposób, zawsze jednak w kontekście reprezentacji zastępującej prezentację. Przestrzeń jest miejscem reprezentacji. Reprezentacja jako taka jest wtórna. Zatem by dotrzeć do tego, co jest reprezentowane musimy wrócić do tego, z czego przestrzeń wynika i bez czego by jej nie było - do gestu TWORZENIA przestrzeni. Od momentu jej STWORZENIA nie ma już bowiem mowy o obecności rzeczy samych - przestrzeń składa się z ich reprezentacji. Tak to przynajmniej z pozoru wygląda.
Tworzenie przestrzeni bezpośrednio związane jest z podejmowaniem decyzji, w każdą decyzję natomiast wpisana jest zasadnicza niedecydowalność. Każda decyzja jest wyborem spośród nieskończonej liczby możliwości. Wybór ten wiąże się z przemocą jego dokonania, a ta jest potem skrywana przez inną już przemoc kamuflażu. Tak więc, w tworzenie przestrzeni od początku wpisana jest konstytutywna dla niej przemoc, bez której nie byłoby możliwe powstanie reprezentacji - znaków oznaczających rzeczy same. Z chwilą powstania znaki zaczynają jednak żyć własnym życiem - jedynie skrywana potem przemoc kamuflażu pozwala podtrzymać pozory oczywistości przywiązywania do nich konkretnych oznaczanych. Więzi te w rzeczywistości zostają zerwane już w chwili powstania znaków - reprezentacji, one bowiem jedynie powstają jako reprezentacje, zaraz potem jednak jako obecne bezpośrednio w przestrzeni prezentują już jedynie siebie same.
Jest to zaiste swoisty paradoks: fakt, że znaki powstają jako reprezentacje legitymizuje późniejsze postrzeganie ich jedynie jako reprezentacji właśnie, co obciąża je całym szkodliwym bagażem, którego niektóre aspekty wymieniono w uwagach początkowych. Stan ten, oprócz tego że jest szkodliwy, jest również nienaturalny - dlatego musiał powstać cały oparty na przemocy system przekłamań, przemilczeń, niedopowiedzeń i wymuszeń dla nadania mu pozorów naturalności. Pozory te są tak silne, ze nienaturalna wydaje się próba uwolnienia znaków od przypisywanych im z definicji oznaczanych. Zaprzepaszczany jest w ten sposób fascynujący potencjał - możliwość nieskrępowanego odbioru znaków, a zatem i przestrzeni takimi, jakie one są, na jakie się natykamy, nie naznaczonych sztywną siecią jednoznacznych interpretacji.
Nie bez znaczenia jest tu również fakt, że znaki - reprezentacje - powstają w przestrzeni. Ona bowiem, swoim charakterem, a raczej obowiązującym od wieków sposobem jej postrzegania, narzuca sposób przypisywania znakom znaczeń, inaczej - sposób postrzegania umieszczonych w niej rzeczy. Przestrzeń sama w sobie postrzegana jest jako statyczna. Banał tego stwierdzenia komplikuje się, gdy zdamy sobie sprawę z rozległości jego konsekwencji. Statyczność przestrzeni narzuca bowiem statyczność wszystkiego co się w niej znajduje. Widz znajdujący się w przestrzeni łatwo ulega owej statyczności i zaczyna poszukiwać jej we wszystkim dookoła - jak gdyby z definicji przypisując statyczność wszystkim znajdującym się w niej obiektom, a w konsekwencji również wszystkim obserwowanym w nich ich cechom. Coś raz umieszczone w przestrzeni chce od razu być przybrane, lub być postrzegane jako przybrane, w nimb stałości i trwałości (oszustwo wychodzi tu od razu na jaw w zetknięciu z tezą o podstawowej niedecydowalności wpisanej w każdą decyzję). Żadną oryginalnością nie będzie stwierdzenie, iż sytuacja taka jest wynikiem obowiązujących jeszcze od czasów starożytnych koncepcji przestrzeni: jako pewnej poprzedzającej wszystko gotowej matrycy, jakiejś od zawsze istniejącej niezmiennej superstruktury sukcesywnie wypełnianej budynkami i innymi formami przestrzennymi.
Brzemienne w skutki, nie tylko na tym polu, są proponowane ostatnio inne koncepcje przestrzeni: jako wciąż tworzonej, na bieżąco kształtowanej struktury będącej raczej efektem gestu tworzenia przestrzeni niż miejscem, w którym gest ów może następować. Różnica polega na tym, że zamiast poruszać się w jakiejś nieznanej nam, być może, lecz już istniejącej materii otrzymujemy (odzyskujemy?) wolność jej tworzenia. Nie STWORZENIA, lecz TWORZENIA. Z jednej strony, rozsądnie prowadzony gest tworzenia przestrzeni nie stwarza pozorów trwałych połączeń znaków z oznaczanymi, nie odbiera znakom wolności ich bezpośredniej prezentacji. Z drugiej strony wolność ta jest zasadniczym czynnikiem utrzymania potencjału witalności powstającej przestrzeni. Jest to coś jakby nie wychodzenie poza gest tworzenia przestrzeni, nie nadawanie wymiarów jego chwilowej, punktowej naturze.
Rola architektury jest tu skomplikowana. Po pierwsze, wydaje się, że architektura należy do świata sprzed przestrzeni, że ona decyduje o tym, jaka ta przestrzeń będzie. Twierdzenia takie nabierają przewrotnego sensu, gdy okazuje się, że architektura również ma swoją przestrzeń, i że między nimi nie ma stosunku poprzedzania, lecz raczej rodzaj pewnej wymiany. Z jednej strony architektura odciska swe piętno na przestrzeni, jednak na przestrzeni, która nie jest już od zawsze trwającą matrycą do wypełniania, lecz wciąż niedokończonym, powstającym na bieżąco efektem gestu tworzenia przestrzeni. Piętno zostawione na takiej przestrzeni przez architekturę nie może mieć innego charakteru jak tymczasowy, chwilowy, punktowy, i to w matematycznym tego słowa znaczeniu. Przestrzeń taka nie ma historii ani przyszłości, nie ma w niej nic pewnego oprócz tu i teraz, nie ma w niej nauki płynącej z doświadczenia, jest raczej doświadczanie płynące z wrażliwości i wrażliwość tę wzmacniające. W przestrzeni takiej nic nie jest przesądzone, nie da się jej "zaprojektować" - ją można jedynie "projektować". Z drugiej strony, jeśli taka właśnie jest przestrzeń architektury, to o samej architekturze mówić możemy również jedynie w kontekście chwili, punktu. Architektura, zatem, nie JEST, lecz STAJE SIE, wciąż od nowa, w wyniku gestu w swym charakterze odpowiadającego gestowi tworzenia przestrzeni. Architektura nie trwa w czasie, tak samo jak nie trwa w przestrzeni. Co więcej, to właśnie bezwymiarowy charakter pozwala architekturze uczestniczyć w geście tworzenia przestrzeni.
Starożytne koncepcje przestrzeni spowodowały jednak skierowanie uwagi badaczy architektury na budynki, na ich fizyczność, na to czego można dotknąć, co można zmierzyć, sfotografować i skatalogować, i to w kontekście od wieków obowiązującej zasady, że każda fizyczna obecność ma odpowiadającą jej obecność transcendentną, i że są one skrępowane sztywnymi więzami zależności poprzedzania i wynikania, których odcyfrowanie jest najambitniejszym zadaniem, jakie może przed sobą postawić architekt. W świetle owych koncepcji bowiem jedynie to co posiada wymiar jest widoczne. Architektura zatem, by można było o niej mówić, została wyposażona w cechy pozwalające na umieszczenie jej w "od zawsze istniejącej przestrzeni" - zyskała coś przed i coś za sobą, zyskała wymiary, które pozwoliły na budowanie jej podstaw i krępowanie jej wyprowadzanymi z nich wnioskami.
Oczywistym zatem okazuje się, że architektura współistnieje z gestem tworzenia przestrzeni; nie można jej jednak z nim mylić. Architektura nadaje mu kolor, wypełnia go sobą, nadaje mu charakter, smak, zapach, jest jednak odrębnym bytem. Jest niezbędnym czynnikiem, bez którego nie ma gestu tworzenia przestrzeni, nie jest jednak nim samym. Równocześnie, wskutek pewnej trudnej do uniknięcia nieostrożności, architektura utożsamiana jest z powstającymi pod jej wpływem budynkami. W ten sposób postrzegana, architektura okazuje się bardzo podatna na "nadawanie wymiarów", na określanie, nazywanie, mówienie jaka jest, jaka powinna być itp.; i być może to stało się powodem, dla którego w zachodniej tradycji skupiono się na tak wyobrażanej architekturze pomijając całkowicie trudno zauważalny ze względu na swą naturę gest tworzenia przestrzeni, będący przecież nieredukowalnym łącznikiem miedzy przestrzenią i rzeczami samymi. Owo przeoczenie właśnie pozwala na statyczny odbiór przestrzeni i prowadzi do oglądania umieszczonych w niej obiektów jedynie jako reprezentacji rzeczy samych.
Szczecin, październik 2000